Jaki liberalizm? Gdańscy liberałowie 1983-1994
Donald Tusk jest od dziesięcioleci obecny na polskiej scenie politycznej. Można powiedzieć, że jest nie tylko jednym z jej głównych aktorów, ale też reżyserów, a być może nawet współtwórców systemu, z jego wadami włącznie. Przez wielu jest postrzegany od lat jako geniusz polityczny, przez innych jako arcykłamca i hochsztapler. Wydaje się jednak, że prawda jest inna. Tusk nie jest ani jednym, ani drugim, on po prostu zrozumiał, na czym polega system społeczno-polityczny, dominujący na tzw. Zachodzie, a ukształtowany w Polsce po 1989 r. To jest system prosty, może nawet prostacki - jego zasadą jest siła. Kto ma siłę, kto umie ustawić się po jej stronie, ten ma władzę. Władza, rządzenie nie jest zaś po to, by realizować jakieś idee, jest celem sama w sobie. Donald Tusk tego systemu nie wymyślił, on się do niego znakomicie przystosował i znakomicie w nim funkcjonuje. To, że w perspektywie nawet średnioterminowej jest to system zabójczy dla społeczności, której przyszło w nim żyć, należy do innej opowieści. Były "prezydent" Europy szczerze powiedział po wyborach w 1993 r., które wyrzuciły jego partię, Kongres Liberalno-Demokratyczny, ze sceny politycznej: "W zwycięstwo racji pozbawionej siły uwierzyli także liberałowie. Nie łudząc się co do oczekiwań większości wyborców zakładaliśmy długotrwałe i skuteczne wsparcie Lecha Wałęsy. Nasz liberalizm ustawiliśmy obok polityki, nie szukaliśmy odpowiedzi na pytanie: jak rządzić? tylko: jak przekształcać? Reformatorski romantyzm uznaliśmy za cnotę naczelną (do dziś decyzje rujnujące popularność naszych rządów, chociaż słuszne z punktu widzenia interesu państwa, są powodem dumy naszych ministrów i premierów)". Formacja polityczna nie przetrwała, ale przetrwał Donald Tusk, bo się przystosował. Od tej pory nikt mu już nie przeszkadza w realizowaniu polityki żagla ustawiającego się do wiatru, pchającego jego i współpracowników ku władzy. Wystarczy czujność i wrażliwość na kierunek wiatru, pchającego ku władzy i można rządzić do końca świata, i jeden dzień dłużej. Jak już wspomniano, władza jest celem jedynym. Czy zatem reprezentanci gdańskich liberałów i ich młodzi następcy są politykami bezideowymi? Broń Panie Boże - ich ideą jest władza, a przynajmniej udział we władzy. Wiele się mówi na przykład o lewicowych, postępowych skłonnościach, poglądach Donalda Tuska i jego środowiska. Rzeczywiście, od początku istnienia PO-KO Tusk nie tylko z dziwnym upodobaniem zagospodarowuje różne odpady osobowe lewicowego pochodzenia (Arłukowicz, Nowacka itp.), ale też umożliwia im nieproporcjonalny do ich rzeczywistego potencjału politycznego wpływ na polityczne i społeczne życie kraju. Jedynym sensownym wyjaśnieniem tego procederu jest przekonanie, że po lewej, postępackiej stronie sceny politycznej jest siła, która umożliwia rządzenie, rozumiane jako sprawowanie karykatury funkcji królewskich. Jednocześnie ma on świadomość, że ta sytuacja mu nie zagraża, jako że lewica w Polsce ma wciąż znikome poparcie elektoratu, nigdy więc, tj. w dającej się przewidzieć przyszłości, nie okaże się siłą zdolną wyeliminować swego dobrodzieja. Jeszcze większe znaczenie dla rozwoju lewicowo-postępowych skłonności D. Tuska ma atmosfera polityczna panująca w zachodnim świecie politycznym. Unia Europejska i USA w obecnym kształcie politycznym wspierają wszelkie postępowe szaleństwo i są owym źródłem siły. Czytelnikom tej książki pozostawiamy odpowiedź na pytanie, jak zachowywałoby się środowisko gdańskich liberałów, gdyby na Zachodzie zaczęła dominować lewica w wersji faszystowskiej?